Tekst publikujemy dzięki uprzejmości redakcji miesięcznika "Stolica".
Piotr Otrębski
Kto by pomyślał, że w takiej ciasnocie, w takiej ciszy, niemal nudzie, może się zdarzyć tak wiele. Ulica Bednarska miała chwile lepsze i gorsze. Zwykle jakby odwrócona tyłem do miasta, dawniej pełna różnego rodzaju nieczystości i cuchnąca, dziś jest jedną z najbardziej urokliwych ulic stolicy.
Dobra nazwa ulicy jest informacją o niej. Wiąże się z nią w
sposób nieprzypadkowy i często, w przeciwieństwie do nazw odosobowych, trwały.
Czasem jednak po latach imię danej ulicy zdaje się być kompletnie
wyabstrahowane od jej charakteru. Dajmy na to: Aleja Róż czy ulica Jasna. Na
pierwszej próżno szukać ogrodów różanych, druga – wąska i ciasno zabudowana –
nie ma już w sobie nic z wolnej rozświetlonej przestrzeni.
Są jednak takie nazwy ulic, którym należy się raczej miano
przezwisk, wcale nie złośliwych, ale
dosadnych. Tych dni są policzone i w końcu zostają zastąpione innymi – jak niepoprawny politycznie
patron. W Warszawie do takich przykrych nazw należały te, których źródłosłowem
był prawdziwie cuchnący… „gnój”. I tak w roku 1902 ulicę Gnojną przy Gościnnym
Dworze na placu Za Żelazną Bramą, na wniosek samych mieszkańców, przemianowano
na Rynkową. Wiele wody w Wiśle upłynęło od kiedy zamiast ulicy Gnojnej na
Starym Mieście mamy Celną. Popularny taras widokowy u wylotu tejże Celnej to
nic innego jak dawne wysypisko śmieci znane niegdyś jako Gnojna Góra. Kiedy w
1774 r. oficjalnie zakazano składowania w tym miejscu odpadów, a po latach
mieszkańcy syreniego grodu przepis łaskawie uszanowali, Góra Gnojna zmieniła się w Zieloną.
Wąwóz nieczystości
Prawda jest taka, że Warszawa przez wieki po prostu żyła na
tym, co wydaliła. Wodę pitną czerpała obok „kloacznego dołu”, fekalia
przechowywała w naczyniach kuchennych i wylewała przez okna wprost na ulicę.
Takie miasto upamiętniła literatura. Mikołaj Biernacki w II
połowie XIX wieku pisał: „Warszawo moja! (…) Czy ciągle kwaśne popijasz piwko?
/ A biorąc miarę ze zgniłej wody,/ Uważasz siebie za Paryż młody?”. Bardziej
naturalistycznie do rzeczy podszedł Bolesław Prus, który w „Lalce” zawarł taki
opis Powiśla: „Wznosił się tu pagórek najobrzydliwszych śmieci, cuchnących,
nieomal ruszających się pod słońcem, a o kilkadziesiąt kroków dalej leżały
zbiorniki wody, którą piła Warszawa (…). Zdawało się, że to nie ludzie, ale
widma ukrytych tutaj chorób, które odziały się w wykopane w tym miejscu
szmaty”.